środa, 14 sierpnia 2013

Rozdział 1: Nadzieja nigdy nie umiera!

   
Witajcie!
Oto pierwszy odcinek opowiadania. Starałam się go dobrze napisać i włożyłam w niego trochę pracy, dlatego mam ogromną nadzieję, że się spodoba. Gdy widzę każdy pozytywny komentarz od razu robi mi się lżej na sercu. :)
GlamtasticGirl: na pewno zajrzymy na bloga i spróbujemy go dodać do linków. Co do obrazków - już je zlikwidowałam, więc wszystko powinno być okej.
Till: Jeszcze dokładnie nie wiemy, ale myślimy nad tym, by odcinki były dodawane co niedzielę. Gdy już podejmiemy 'decyzję' napiszemy o tym.
A teraz koniec gadania, pora na odcinek pierwszy

...

     Przestrzeń w pustym pokoju wypełnił głośny dźwięk budzika. Lambert przewrócił się na drugi bok, gdyż nie miał zamiaru wstawać. Zegarek jednak był tak głośny, że Adam wyłączył go i rzucił się ponownie w miękką poduszkę. Po dziesięciu minutach drzemki coś po raz kolejny przerwało jego błogą ciszę. Usłyszał głośne dobijanie się do drzwi. Usiadł na łóżku, przetarł przemęczoną twarz po czym narzucił szlafrok na nagie ciało. Schodząc ominął ostrożnie kartony rozstawione po całym pokoju i podszedł do drzwi.
-Kto tam? - Zapytał.
-To ja!
Na dźwięk uroczego kobiecego głosu bez wahania wpuścił gościa do środka.
-O rany! Ashley? Nie spodziewałem się ciebie.
-Przecież mówiłam, że wpadnę - zaśmiała się słodko.
-Tak, ale przecież jest tak wcześnie...
-Wcześnie? - Zdziwiła się. - Dochodzi dwunasta.
-O rany... - Jęknął.
-Chłopie, chyba przydałaby ci się kobieta.
Ruszyła do kuchni jakby była u siebie - znała tu każdy kąt. Lambert już kilkakrotnie dał się jej uwieść, jednak tym razem nie miał zamiaru. Czasami kończyli w łóżku, a potem udawali że jest tak, jakby nigdy nic się nie stało.

Jest przesiąknięta słodkością do szpiku kości.


-Napijesz się czegoś? Kawy? Herbaty? A może soku? - Zaproponował.
-Jeżeli sok jest wiśniowy, to poproszę.
Adam sięgnął po karton pełen czerwonego trunku i nalał jej do szklanki.
-Dlaczego zawsze masz wiśniowy? To przecież mój ulubiony - Śmiała się.
-Też go uwielbiam. - Uśmiechnął się, po czym usiadł tuż obok niej -Co cię do mnie sprowadza?
-Przyszłam ci przypomnieć, że po ósmej gramy w Carpenter's Place. Bałam się, ze znów zapomniałeś.
-Nie, nie zapomniałem... wcale a wcale... - Szepnął.
-Chyba sam nie jesteś pewien tych słów... - Prychnęła.
-Posłuchaj, jestem trochę przemęczony. Musisz mi to wybaczyć.
-Rozumiem i wybaczam. Ale skąd tutaj tyle kartonów pełnych twoich rzeczy? Co się dzieje?
Mężczyzna chwilę się zawahał.
-Ash... wyprowadzam się.
-Ale dokąd? Nic nie rozumiem.
-Kupiłem większy apartament. Tutaj krąży zbyt wiele złych emocji i wspomnień.
-Oh... no tak. Nie rozumiem jak tak silny mężczyzna może nie radzić sobie z rozstaniem...
Dotknęła jego ramienia sprawiając, że Adamem wstrząsnął dreszcz. Jednak musiał walczyć i zbuntować swoje ciało, by nie uległo przyjemnemu dotykowi.
-Przyszłaś tutaj tylko po to, by mówić mi jak niesamowitym mężczyzną jestem? - Zapytał bez emocji.
-Szczerze? Nie. Mam wieści na temat tego chłopaka.
-Na temat Ratliffa? -Zdziwił się mężczyzna.
-Oczywiście. Brianowi udało się ustalić, że Tommy Joe także mieszka przy Sunset Boulevard. Nie znamy jeszcze jego dokładnego adresu.
-Myślałem, że już nigdy nie dowiem się gdzie mieszka... - Mruknął.
-Czemu zawsze musisz być taki nieprzyjemny? Powinieneś się cieszyć... - zatrzymała się chwilę - rany... Tak właściwie to dlaczego go szukasz? Co on ci zrobił?
Lambert zmrużył oczy po raz kolejny i spojrzał gdzieś w oddal.
-Adam? - Zapytała Dzerigian.
-Po prostu sprawił, że mam pieprzony uraz do tego dnia. Nie chce o tym rozmawiać...
-Jak chcesz... Może jednak kiedyś otworzysz się i powiesz mi. Powinieneś się komuś wygadać.
Dziewczyna złapała jego dłoń. Lambert nie był typem samotnika, jednak w tej chwili musiał ułożyć myśli, a niespodziewany gest sprawił, że mężczyzna wyrwał ją z ujęcia i odsunął się.
-To nie jest dobry sposób. Przepraszam, ale chyba powinnaś już iść.
-Nie rozumiem...
-Po prostu wyjdź.
Dzerigian uniosła dumnie głowę i ruszyła przed siebie. Gdy była już w progu Adam szepnął:
-Ashley... przepraszam.
-W porządku. - Trzasnęła drzwiami.
    
...

     Mężczyzna stanął przed lustrem i spojrzał na odbicie. Bardzo się zapuścił. Wziął do ręki maszynkę i zgolił niepotrzebny, drapiący zarost, a potem włosy na torsie. Przejechał delikatnie po bródce którą zapuścił i uśmiechnął się szeroko. Wziął prysznic. Woda przyjemnie koiła jego ciało. Gdy już skończył wszystkie czynności jakie wykonuje się zazwyczaj porankiem zszedł do pokoju.

No tak... a teraz powinienem zorganizować jakiś obiad.

Spojrzał na telefon i zaśmiał się. Wykręcił dobrze znany mu numer.
-Tak, poproszę trzy duże pizze z serem, szynką, ogórkiem, pomidorem i pieczarkami. Do tego poproszę też kilka dodatków. Najlepiej wszystkie.
Podejrzewał jaką minę ma teraz kobieta po drugiej stronie słuchawki. 
-Nie rozumiem... przecież muszę się dobrze odżywiać! - Śmiał się, po czym rozłączył i usiadł na kanapie włączając telewizor na pierwszy lepszy kanał. Wiedział, że będzie jadł tutaj ostatni raz. Wiedział też, że wcale nie będzie tęsknić za tymi murami. Usłyszał pukanie do drzwi. Przejął trzy pudełka od mężczyzny, który dziwnie zmierzył go wzrokiem. Zapewne spodziewał się spasionego grubasa. Uśmiechnął się do siebie.

Ah, życie singla jest naprawdę dziwne.

Śmiał się pod nosem nie mogąc się doczekać aż zaprosi swoich przyjaciół do nowego apartamentu. Wziął laptop na swoje kolana, po czym wszedł na twittera, potem na kilka innych stron, a na końcu na facebooka. Tak wyglądał jego zwyczajny dzień. Kolejne cztery zaproszenia od nieznajomych kobiet i dwa zaproszenia od mężczyzn. Tak, zawsze miał kobiet na pęczki, a mężczyźni orientacji homo i bi seksualnej ustawiali się do niego w kolejce. Nie mógł ukryć, podobało mu się to. Znajdował się teraz w zupełnie innej sytuacji niż gdy był nastolatkiem. Nigdy nie chciał o tym myśleć, choć niemiłe wspomnienia zostały przez cały ten długi okres w jego głowie. Jedyną osobą jaka go rozumiała była jego najlepsza przyjaciółka. Niestety, ta prędko wyjechała, a Adam ponownie został sam. Czasami myślał, jakim byłby teraz człowiekiem gdyby nie przeszedł tego wszystkiego. Lambert spojrzał w dół - nawet nie zauważył jak zjadł jedno pudełko pizzy. Otworzył więc drugie i położył się na kanapie, a laptop umiejscowił na swoim brzuchu. Zamknął przez chwilę oczy.

-Haha, pieprzony grubasie, co teraz zrobisz?
Brunet pochylił się wraz z papierosem w ręku.
-Ja... ja... ja proszę! Przecież nic wam nie zrobiłem! Nic! - Krzyczał chłopak
-Przecież gówno nas to obchodzi. Jesteś zwykłą ciotą, nie potrzebujemy cię tutaj! Prawda?
Przerażeni chłopcy stojący za brunetem nieśmiało przytaknęli.
-Dlaczego mi to robisz, Tommy... Dlaczego? - Szeptał Adam
-Takie jest życie. Brutalne i bolesne. Myślisz, że skoro twoi starzy mają kasę to możesz wszystko?
Rudowłosy chłopak jęczał i wił się. Nie mógł się wydostać.
-Nie! Wcale tak nie myślę!
Brunet przyłożył papierosa do dłoni Lamberta. Ten krzyknął głośno.

    Adam otworzył oczy. Jedna, jedyna łza spłynęła po jego policzku. Wytarł ją szybko, nie chciał by ktokolwiek widział go w takim stanie.
     Właśnie przypomniał sobie o próbie. Ubrał wyjściową koszulę i ruszył do Carpenter's place. Starannie zaparkował auto na boku wciąż pamiętając komentarz policjanta który wypisał mu mandat. Pierwsze co zobaczył po wejściu, to wściekłe miny członków zespołu.
-Pan Lambert raczył sobie o nas przypomnieć? - Zapytał Brian.
-Daj spokój... - szepnęła Ashley - on jest przemęczony.
-To nie znaczy, że może się spóźniać na każdą próbę.
-Cisza -wrzasnął Adam- to ja tutaj rządzę i wiem kiedy mogę się spóźnić.
-Myślisz, że jesteś jakąś wielką diwą która...
Adam złapał się za głowę.
-Masz rację, przepraszam...
Przyjaciele zupełnie nie wierzyli w to, co teraz słyszą.
-O rany... on chyba naprawdę jest wykończony. -Wtrąciła Keisha. -Może lepiej gdyby szefuncio został w domu... -Dodała z uśmiechem.
-Nie chcę siedzieć w domu. Mam już tego dość. Chcę śpiewać... tak dawno nie śpiewałem... - Szeptał.
-W porządku. -Odparła Keisha
Muzycy rozeszli się na swoje miejsca. Przy Lambercie został tylko Brian London - muzyczny dyrektor, a zarazem jego bliski przyjaciel grający na keyboardzie.
-Za chwilę przyjdzie tutaj właściciel -Isaac Carpenter. Chce posłuchać twojej muzyki.
Adam uśmiechnął się szeroko.
-Nie mogę się doczekać.
     Zatracił się w muzyce bez końca. Wykonując Kickin' in nie panował nawet nad swoimi ruchami. Wyrażał się w niej do końca. Gdy próba się już skończyła dostrzegł klaszczącego głośno Isaaca. Najwyraźniej jest zadowolony - pomyślał.
-Brawo! - Krzyczał głośno. - Tak bardzo się ciszę, ze w końcu zatrudniłem muzyka na poziomie!
Lambert zszedł i przywitał się z mężczyzną.
-To bardzo miłe. W końcu nie jestem międzynarodową gwiazdą.
-Może już niedługo...- Zaśmiał się Carpenter. - Napijesz się czegoś? Oczywiście na mój koszt....
Adam zastanowił się chwilę.
-Hmm, chciałbym, ale przed każdym występem nie piję nic innego niż woda. Naprawdę bardzo dbam o głos.
-Zauważyłem -uśmiechnął się. -Halo, poproszę wodę dla tego pana. Występowałeś może gdzieś jeszcze?
-Kiedyś występowałem na Broadwayu, a niedawno w teatrze w Los Angeles - Adam przejął szklankę - Niestety ostatnio rzuciłem to.
-Może mógłbyś tam wrócić... zapewne jesteś świetnym aktorem.
-Tak... skończyłem studia aktorskie - zaśmiał się. - Moje obecne życie toczy się teraz tak, jak to sobie zaplanowałem... - przerwał. -Ale może teraz to pan opowie mi coś o sobie?
-Pan? Mówmy sobie na ty. Jestem Isaac.
-A ja Adam. - Mężczyzna uścisnął dłoń rozmówcy. - Miło mi poznać. Wracając do mojego pytania...
-W sumie, to nie robię nic specjalnego. - Mruknął  -Od lat dbałem o ten bar. Chciałem, by stał się najpopularniejszy w Los Angeles.
-... I chyba ci się udało. - Wtrącił Adam uśmiechając się szeroko.
    Lambert zwykł dbać o to, by rozmówca był oczarowany jego błyskotliwością i mądrością. Zawsze był duszą towarzystwa, dlatego zyskał sporą pewność siebie. Miał nietypową osobowość i silny charakter. I taki też był na zewnątrz -silny. Zawsze pokonywał wszystkie trudności w życiu, co go tylko umacniało. Nie cierpiał porażek, jednak każdą znosił z pokorą. Ludziom którzy go znali to imponowało. Dlatego właśnie miał tak wielu przyjaciół i potrafił zdobywać nowych z prędkością światła.
-Przepraszam, jednak muszę wracać na scenę. Znajomi się niecierpliwią, a znając ich chcą poćwiczyć kolejną piosenkę.
-W porządku, Adam. -Dodał z rozbawieniem Isaac widząc, jak Rick Jordan dostaje pałeczką po głowie od Reyny Wakefield.
-Mam nadzieję, że znajdzie się jeszcze czas do rozmowy z tobą. - Szepnął Adam zmierzając w stronę sceny.
-Ja też mam taką nadzieję.
-Nadzieja nigdy nie umiera! - Krzyknął śmiejąc się głośno.

3 komentarze:

  1. Zapowiada się ciekawie - czy ja się nie powtarzam? ;-) ciekawe, co Adam chce zrobić Tommy'emu. Isaac jako właściciel baru też mi się podoba. Czekam na next bo po jednym odcinku zbyt wiele się nie dowiedziałam. Życzę weny i czasu. Dzięki za usunięcie obrazków, bo teraz mogę w końcu dodawać komenty na telefonie - co za ulga, bo lubię się dzielić spostrzeżeniami. Pozdro, pa :-P

    OdpowiedzUsuń

  2. Hej! Widzę, że zajęłyście się opowiadaniem w duecie. Trudna sprawa, ale mocno życzę powodzenia, dziewczyny! No i liczę na Was, bo zapowiada się nieszablonowy projekt.
    Motyw zemsty już mi się podoba. Postać Adama już teraz zdaje się być bardzo emocjonalna. Czuję, że przejdzie pewną metamorfozę.
    Pozdrawiam cieplutko i czekam na kolejny odcinek!

    OdpowiedzUsuń